Archiwum październik 2002, strona 1


paź 04 2002 Przyjęcie z psem
Komentarze: 8

    Poszedłem nalać sobie domowej roboty wina, które tak zachwalali zebrani goście, gdy przechodząc obok kuchni zauważyłem, jak pan domu pierdoli się z własnym psem. Było to energiczne zwierzę, przyuczone do pederastii, jak zwykle nie mogące się zdecydować, czy użyczać swojego zadu, czy też samemu kopulować. Pan domu tym razem rozebrał się prawie do naga, pozostając jedynie w kamizelce i przydługich szelkach, które majtały mu się wraz z jądrami na wysokości stołu kuchennego. Pies ten, nawykły do ciągłego penetrowania nie tylko przez swojego pana, ale również przez niektórych gości, dorobił się lubieżnego wyrazu mordy. Zawsze gotowy był do zbliżenia, szczególnie oralnego, w jakim przodowała pani domu oraz moja była przyjaciółka, z którą łączyły mnie niegdyś bliskie więzy, jednak przewlekłe choroby weneryczne zniszczyły nasz związek.
    Kobiety organizowały sobie stare jak świat zawody, polegające na rozchylaniu nóg i biernym oczekiwaniu, do której najpierw pies podejdzie. Z reguły wygrywała pani domu, ale bynajmniej nie z powodu naturalnego przywiązania, jakim darzył ją pies, lecz w wyniku zaniedbywania higieny intymnej, które to zaniedbywanie kultywowała na tydzień przed zawodami, i za które to nagradzana zostawała zapamiętałym lizaniem psa. Czasem przyłączały się do nich inne panie, kładły się pokotem w różnych miejscach, rozchylały nogi, także gdzie się człowiek nie obejrzał, całe mieszkanie zawalone było narządami rodnymi.
    Ostatnimi czasy pies nabawił się żylaków odbytu, co było przyczyną oszczędzania go przez pana domu i użyczania wyłącznie najbliżej zaprzyjaźnionym osobom. Nadal jednak pies zachował swój prowokujący chód oraz wyuzdane ruchy. Traktowano go bardzo troskliwie, ponieważ było to zwierzę niezwykle doświadczone w stosunkach z ludźmi, potrafiące dominować lub być zdominowanym, a gdy przebrane zostało w kolorowe fatałaszki, wydawało się bóstwem kopulacji samym w sobie. Widziałem wiele psów i z wieloma miałem do czynienia, jednak taki osobnik był prawdziwym diamentem.
    Gdy przyjęcie osiągało odpowiedni moment, panowie wychodzili na balkon w celu sprawdzenia, czyje skurcze przepony i powłok brzusznych są najsilniejsze. Mierzyli się w wydalaniu treści żołądkowej jamą ustną na odległość. Największymi osiągnięciami w tej dziedzinie pochwalić się mógł tylko jeden, poznany przeze mnie na przystanku tramwajowym, rudowłosy mężczyzna. Potrafił wymiotować nie tylko najdalej, ale posiadał godną podziwu łatwość wyrzucania z siebie pokarmów w każdej pozycji oraz wywoływał u siebie torsje bez podrażnienia gardła. Tylko raz udało mi się wyjść z tych zawodów w glorii zwycięzcy, gdy zażyłem silny środek wymiotny dla kotów. Przypłaciłem to jednak tak gwałtownymi torsjami, które nie ustawały nawet wtedy, gdy nie miałem już czym wymiotować. Zmuszony byłem między poszczególnymi atakami torsji spożywać zupę grzybową, by dostarczyć organizmowi treści żołądkowych, ponieważ wymiotowanie samymi płynami ustrojowymi wydawało mi się nad wyraz jałowe.
    Koniec przyjęcia nigdy nie był ustalony jakąś konkretną godziną, co spowodowane było zaburzoną psychosomatyką uczestniczących w nim gości, jak i samych gospodarzy. Obywało się z reguły bez ingerencji w nasze przyjęcie osób z zewnątrz, z wyjątkiem nielicznych przypadków, gdy nie udało nam się odtruć któregoś z gości, bądź, jak to się raz zdarzyło, gdy pewna dama zaczęła odczuwać skurcze przedporodowe i musieliśmy sami przyjąć poród, ponieważ pogotowie nie mogło odnaleźć naszego lokalu. Umazani tym wszystkim staliśmy nad stołem ku uciesze psa, który chodził wyjątkowo pobudzonym krokiem i zlizywał z nas płyny porodowe. Wszystko skończyło się zbiorowym ucieleśnieniem naszego podniecenia, w którym po raz pierwszy pies i nowonarodzone niemowlę brali bierny, patrzący udział.

Genialny

genialny : :
paź 01 2002 Wyjaśnienie dla czytelnika
Komentarze: 8

    W ramach pierwszego październikowego wpisu winien jestem czytelnikowi pewne wyjaśnienie, które, jak mniemam, wydać się może niejednemu, godnemu pożałowania osobnikowi, nazbyt zaskakujące. Moje słowo, które ma teraz czytelnik zaszczyt czytać, pisane jest wpierw na zwykłym zeszytowym papierze, po czym, dzięki uprzejmości zaprzyjaźnionego sąsiada, przenoszone zostaje na stronę blogową.
    Niewątpliwym zdaje się fakt, iż czas mój jest zbyt drogocenny, by marnować go na zgłębianie tajników komputerowego rzemiosła, których, przy dobrej woli, nauczyć się może nawet małpa. Nie mogę jednak zniżyć się do poziomu tej "dobrej woli", nie pozwala mi na to moja duma, ponieważ ślęczenie przed komputerem jawi mi się jako uwłaczające ludzkiej godności, a nade wszystko uważam za objaw bezmyślności i wtórności uczenie się czegokolwiek z komputerowego rzemiosła przez ludzi, którym w życiu przeznaczone jest coś więcej niż tylko miernota. Dlatego powinność tą pozostawiam mojemu sąsiadowi, z którym łączy mnie wieloletnia zażyłość, i który, o czym wielokrotnie mnie zapewniał, czuje się wyróżniony i zaszczycony możliwością przelewania moich słów na byt internetowy.
    Chciałbym dać czytelnikowi pod rozwagę jeszcze jeden szczegół. Sąsiad mój, mimo swojej wrodzonej gorliwości, nie jest w stanie o każdej porze przelać moich słów na bloga. To, co pisane jest przeze mnie w nocy, ukazać się może dopiero nad ranem, z wielogodzinnym opóźnieniem. Ale oczekiwanie to zostanie w końcu nagrodzone nowym, bez wątpienia wybornym wpisem. Dlatego czytelnik z pewnością ma tą świadomość, iż winien okazać cierpliwość i zrozumienie znamienne małym pieskom, które stają na tylnich łapkach w uniżonym wyczekiwaniu, aż pan da im w nagrodę skórkę od chleba.

Genialny

genialny : :